Świadectwo Ks. Mieczysława Ochtyry – pierwszego Rektora Sanktuarium Bożego Miłosierdzia w Płocku
Chciałbym rozpocząć swoją wypowiedź od refleksji nad przeczytaną parę lat temu książką Williama Whartona „Tato”. Bohater tej powieści, John Tremont, ma wtedy pięćdziesiąt pięć lat. Wracając z pogrzebu ojca, w samolocie snuje refleksje – coraz więcej ma znajomych, bliskich i przyjaciół na tamtym brzegu. Coraz więcej jest na cmentarzu jego rówieśników, a nawet młodszych od niego. Z upływem lat jest coraz bardziej przez młodszych nierozumiany, nawet przez własne dzieci.
Ja mam sporo więcej lat niż bohater przytoczonej książki. I też chciałbym spojrzeć na swoje życie, na tych ludzi, których spotykałem, na doświadczenie Bożej miłości i życzliwość, której doświadczałem na co dzień.
Urodziłem się pod koniec wojny, w czasie niezwykle trudnym. Wielodzietna rodzina. Było nas pięcioro. Zniszczone tereny, bieda, strach przed niepewną przyszłością. Kiedy słyszę, jak ludzie narzekają, że doświadczają biedy, że jest im ciężko… mówiąc humorystycznie – „Jak żyć panie premierze? – to troszkę się uśmiecham. Czasem nie doceniamy tych dóbr, które otrzymujemy od Opatrzności Bożej, takich jak: zdrowie, słuch i to, że możemy zobaczyć błękitne niebo, jak ktoś się do nas uśmiecha, to, że możemy usłyszeć dobre, ciepłe słowo.
Jest mi trochę ciężko o tym mówić, ale zostałem niejako naznaczony przez los. Być może taki był plan Boży – naznaczony doświadczeniem słabego wzroku, bardzo wysoką krótkowzrocznością, która utrudniała życie. To sprawiło, że sytuacja powojenna i krótkowzroczność na pewno zostawiły z okresu młodości jakieś niezatarte piętno, świadomość swoistej stygmatyzacji, trochę okaleczonego dzieciństwa i młodości. Bo kiedy ma się szesnaście lat i nosi się okulary –18, to jest dramat. To jest dramat, który szczególnie jakoś odczuwam i teraz. To absolutnie cud, łaska Boża, że skończyłem szkołę średnią – Liceum Ogólnokształcące w Pułtusku, że znalazłem się w płockim Seminarium Duchownym. To w Seminarium właśnie zrodził się problem – jak będzie wyglądało moje kapłaństwo, jeżeli jest taki wzrok, to znaczy, czy powinienem być wyświęcony na kapłana, jeżeli jest taki wzrok, jeśli ma się takie oczy? Czy sobie poradzę? Od razu pojawili się przeciwnicy mojego kapłaństwa… Pewnie, że można powiedzieć, że wolą Boga było, aby kapłaństwo stało się moim udziałem. Jestem już pięćdziesiąt trzy lata księdzem. Ale czy byłbym nim, gdyby nie mój protektor, ówczesny rektor Seminarium, ksiądz Wacław Jezusek, który podtrzymywał mnie na duchu, umacniał w przekonaniu, że będę księdzem? Moje słowa wdzięczności kieruję również do nieżyjącego już dawno ks. bp. Bogdana Sikorskiego. To on, mimo różnego rodzaju głosów przeciwnych, powiedział, że udziela mi święceń kapłańskich, że będę księdzem.
Zostałem wyświęcony 18 czerwca 1967 roku w Ciechanowie. Wikariaty i ciągnące się za mną kalectwo były codziennością. W 1971 roku zostałem wikariuszem w Sannikach. To był trudny dla mnie czas. To tam dostałem wylewu do oczu i rozpoczęła się choroba nerek. Niedługo po tym dostałem zapalenia tęczówki oka – bardzo bolesne i degradujące wzrok doświadczenie. Każdego roku byłem po kilka razy na oddziale okulistycznym w Płocku. Praktycznie byłem już… i po trosze stałym pacjentem. Doświadczyłem w tym czasie, w okresie pobytu na oddziale okulistycznym, niezwykłej życzliwości, ówczesnej – dziś już świętej pamięci, dr Krystyny Wierzejskiej, jak i całego personelu tegoż oddziału. Doświadczyłem też ogromnej życzliwości i wyrozumiałości ks. Jana Chmielińskiego, proboszcza w Baboszewie. W 1972 roku poszedłem na wikariat właśnie do Baboszewa, gdzie dzięki życzliwości ks. bp. Bogdana Sikorskiego, pracowałem przez dziewięć lat. Wspominam ten czas z wielką nostalgią i miłością. I tak, z niewielkimi przerwami w dolegliwościach, do 1993 roku. Rzecz przedziwna – wszyscy, starsi i młodzi wiedzieli, że mam kłopoty ze wzrokiem, ale nigdy nie usłyszałem żadnego niewłaściwego słowa, szyderstwa, przezwiska.
Po dziewięciu latach wikariatu w Baboszewie ks. bp Bogdan Sikorski powiedział – „Pójdziesz na probostwo”. To był sierpień 1981 roku. W lipcu miałem jeszcze operację nerki, rehabilitację w sanatorium w Szczawnie Zdroju, a w sierpniu objąłem parafię w Ciemniewku k. Ciechanowa. W grudniu wprowadzono stan wojenny, czas trudny dla każdego. Wszystko było na kartki. Mimo tego, każdego dnia spotykałem się z ogromną życzliwością. Doświadczałem tej błogosławionej dobroci ludzi. Nigdy mi nie brakowało cukru, mąki, mięsa. Oczywiście, praca była trudna, do tego choroba dawała o sobie znać, musiałem kilkakrotnie przebywać w szpitalu, znosić bolesną kurację. I wtedy ks. bp Zygmunt Kamiński zaproponował mi kapelanię w kaplicy Bożego Miłosierdzia u Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Płocku. Miałem zacząć szerzyć kult Bożego Miłosierdzia. W Płocku w latach 1930-1932 mieszkała siostra Faustyna, a 18 kwietnia 1993 r. odbyła się w Rzymie jej beatyfikacja, której dokonał Jan Paweł II. I znowu trudny czas, w zdewastowanym przez komunistów… a dopiero co odzyskanym przez siostry, domu zakonnym. Na każdym kroku doświadczaliśmy wielkiej życzliwości ze strony mieszkańców Płocka. To nie była litość, ale autentyczna życzliwość. Doświadczałem i wciąż doświadczam ogromnej życzliwości Sióstr Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia. I rzecz zdumiewająca – po przybyciu do Kaplicy Bożego Miłosierdzia w 1993 roku ustąpiły dolegliwości zapalenia tęczówki. Przez cały osiemnastoletni okres pobytu w sanktuarium zapalenie tęczówki się nie powtórzyło. I tak jest do dnia dzisiejszego. Można sobie tłumaczyć, że było ciepło w kaplicy, że nie była to stresująca praca. Pewnie tak. Ale według mnie to był znak Bożej Miłości. To było doświadczenie Bożego Miłosierdzia, pewnie również wymodlonego przez wielu ludzi. Mam do tej pory obrazki Mszy św. zamawianych przez ludzi na Jasnej Górze i wielu innych miejscach o uratowanie wzroku. To był czas, kiedy namacalnie doświadczałem tego dotyku Bożej Miłości, tego spojrzenia Bożych oczu.
W marcu i sierpniu 1997 roku poddałem się planowej operacji obu oczu w Klinice Okulistycznej Wojskowej Akademii Medycznej na Saszerów w Warszawie. Nosiłem okulary –22, które właściwie wzroku nie poprawiały. Po operacji wzrok miał się poprawić o 10 dioptrii. Tymczasem okazało się, że nastąpiła poprawa wzroku do –3,5, a do czytania do +1,5. Jak to nazwać? Pamiętam tę autentyczną radość ludzi przychodzących do kaplicy Bożego Miłosierdzia, że mogłem odprawiać Mszę św. w cienkich okularach. Od tej chwili zacząłem już częściej wyjeżdżać na rekolekcje.
Po operacji w 1997 roku rozpoczęły się wyjazdy z rekolekcjami, między innymi do Polonii angielskiej. I tu słowo wdzięczności chciałbym skierować do mego przyjaciela, ks. Bronisława Gwiazdy, którego przyjaciel ks. Bronisław Gostomski (zginął tragicznie pod Smoleńskiem 10 kwietnia 2010 roku), zapraszał mnie do swojej i innych parafii, z rekolekcjami wielkopostnymi i adwentowymi. Wtedy zacząłem również głosić coraz więcej rekolekcji w Polsce, w: Warszawie, Kwidzynie, Małkini, Warce, w Sochaczewie… nie mówiąc już o parafiach w naszej diecezji.
1 września 2011 roku odszedłem z Sanktuarium Bożego Miłosierdzia. Bardzo to przeżyłem. Był to dla mnie trudny czas. Wtedy znów ujrzałem „uśmiech” Boży. Jeden z młodych księży przypomniał mi wtedy wiersz ks. Jana Twardowskiego:
Nie płacz w liście
nie pisz, że los Ciebie kopnął
nie ma sytuacji na ziemi bez wyjścia
Kiedy Bóg drzwi zamyka – to otwiera okno
Odetchnij, popatrz
Spadają z obłoków
małe wielkie nieszczęścia potrzebne do szczęścia
a od zwykłych rzeczy naucz się spokoju
i zapomnij, że jesteś, kiedy mówisz, że kochasz.
Właściwie już 1 września zadzwonił do mnie ks. bp Roman Marcinkowski z pytaniem – „Czy nie pojechałbym do Świętego Miejsca, gdzie proboszczem jest ks. Marek Makowski, który ma kłopoty ze zdrowiem. Może bym mu pomógł, przynajmniej do Bożego Narodzenia?” Tego samego dnia zadzwonił ks. Marek z osobistym zaproszeniem. Przyjechałem do Świętego Miejsca 9 września, dzień po odpuście Narodzenia Najświętszej Maryi Panny w Grudusku, u swojego kolegi ks. kan. Mieczysława Leśnikowskiego. Od pierwszych dni w Świętym Miejscu włączyłem się do normalnej pracy w parafii. Co drugą niedzielę głosiłem homilię, spowiadałem, jeździłem do chorych, prowadziłem pogrzeby, codziennie doświadczając niezwykłej życzliwości ludzi. To był jednocześnie dla mnie czas łaski. Po moim pobycie w sanktuarium wielu księży zapraszało mnie na rekolekcje. Mój kolega kursowy ks. Mieczysław Leśnikowski, będąc proboszczem w Grudusku, zapraszał mnie do siebie z wielorakimi posługami. Głosiłem rekolekcje, właściwie co roku. Miałem też kiedyś wszystkie cztery odpusty. Kiedy poszedł na emeryturę w 2014 roku, przyjechał do mnie do Świętego Miejsca, przepraszając, że już nie będzie mógł mnie zaprosić z jakąkolwiek posługą.
To był czas, w którym wprost namacalnie, poprzez życzliwość kapłanów i świeckich, doświadczyłem Bożej dobroci, Bożego uśmiechu, Bożej łaskawości i miłości.
Jestem w Świętym Miejscu, kończy się Adwent, zbliżają się Święta Bożego Narodzenia. Ksiądz Marek zaproponował mi pozostanie dłużej na parafii, bo zbliża się czas kolędy i bardzo bym się przydał. W sprawozdaniu na koniec kolędy ks. Makowski powiedział: „Chodząc po domach, parafianie często pytali – czy ks. Mieczysław u nas zostanie? Bo tak teraz jest dobrze, można częściej uczestniczyć w Mszy św., nie ma problemu ze spowiedzią i załatwianiem wielu codziennych spaw w parafii”. Rozpłakałem się. Wiem, to były święta błogosławione, błogosławiona dobroć człowieka. Jak dobry musi być Bóg, kiedy tak dobrzy są ludzie. W Świętym Miejscu zostałem cztery lata, do śmierci księdza Marka. Do dziś pamiętam przepiękny drewniany kościół, niedaleko las i stacje Drogi Krzyżowej, gdzie chodziłem, modliłem się, powierzając Bogu sprawy osobiste, bliskich, Kościoła, i tych, co mnie o modlitwę prosili… i nie prosili. Wtedy właśnie wracały do mnie słowa Adama Mickiewicza: „Ten Boga usłyszy, kto szuka Go w ciszy”. Kiedy tak chodziłem przy tych stacjach, modląc się, patrząc, jak kościół otacza las, to miałem świadomość bliskości Pana Boga. Ale nade wszystko dobroć tych ludzi w Świętym Miejscu. Czasem droczyłem się z nimi żartobliwie, że przecież jestem tu „przybłędą”. I słyszałem protest – „Nie! Ksiądz jest nasz!” Byłem z nimi bardzo zżyty. Nie tytułowali mnie. Często mówili jedynie – „ksiądz Mieczysław”. Tylko czasami używali zwrotu – „ksiądz rektor”. Do dzisiejszego dnia mam z niektórymi kontakt telefoniczny, dzwonią i proszą o modlitwę, zamawiają intencje Mszy św., czy nawet Gregorianki.
Kiedy jest mi ciężko, biegnę myślą do tego miejsca, widzę kościół, odprawiane stacje Drogi Krzyżowej i niezwykle serdecznych ludzi. I wokół las.
W Świętym Miejscu, jak w każdej parafii w okresie Wielkiego Postu, odbywały się nabożeństwa Drogi Krzyżowej. Ale jest w tejże parafii, powiedziałbym, pewien ewenement. Otóż od uroczystości Zesłania Ducha Świętego (Zielonych Świątek) aż do października, odprawiane są nabożeństwa – piątkowe Drogi Krzyżowe, przy stacjach poza kościołem. Rozpoczynają się o godzinie 20.00 i trwają do 21.00, kończąc Apelem Jasnogórskim.
Z uwagi na pogarszające się zdrowie ks. proboszcza przez dwa ostatnie lata sam prowadziłem nabożeństwa Drogi Krzyżowej. Ksiądz Marek nie mógł, czuł się bardzo słaby… Uczestniczyło w nich zawsze około stu osób. Mimo, że upłynęło od wyjazdu pięć lat, tak sobie dziś myślę… że przecież zbliża się niedziela, uroczystość Zesłani Ducha Świętego, a więc w Świętym Miejscu rozpoczną się nabożeństwa Drogi Krzyżowej. To był bardzo piękny czas, ale niestety, w maju 2015 roku ks. Marek ze względu na zdrowie zrezygnował z probostwa. Był już bardzo ciężko chory. Mówił: „Ja jestem proboszczem, a ty wykonujesz wszystkie posługi: uroczystości, komunie, bierzmowania, pogrzeby… wszystkie obowiązki spadły na ciebie. Ja rezygnuję. Gdybym był zdrowy, byłbyś z nami do końca.” Dziś tak sobie myślę, że gdyby ks. Marek żył, to chciałbym być pochowany w Świętym Miejscu.
Wyjechałem 31 maja. Parafianie z żalem i łzami żegnali ks. Marka i mnie. Na miesiąc zatrzymałem się w rodzinnym domu u swojej młodszej siostry Joanny z mężem – dziś już śp. Eugeniuszem; ich córki Ani z mężem Krzysztofem. Zresztą, każdy wolny czas z nimi spędzałem…
Kochani, niech Wam Bóg szczodrze błogosławi za waszą dobroć. Niestety, znowu przyszedł trudny czas związany z bolesnymi przeżyciami. Pojawiła się arytmia serca i coraz bardziej poważne kłopoty ze wzrokiem, a ponad to tętniak aorty brzusznej. Jeden ze znanych lekarzy z Warszawy powiedział mi krótko – ksiądz straci wzrok, oślepnie. Nie ma żadnego ratunku i nadziei. A więc szturm do Nieba. Trzeba mieć nadzieję wbrew nadziei. I znowu modlitwy wielu, wielu dobrych i życzliwych ludzi. Ufam, że Bóg uratuje mi oczy w swoim Miłosierdziu. Modlę się o to nieustannie – „Jezu, ufam Tobie. Jezu ty się tym zajmij”. W dalszym ciągu życzliwi zamawiają w mojej intencji Msze św. w Krakowie, Toruniu, na Jasnej Górze.
Minęło prawie dziesięć lat, jak odszedłem z sanktuarium, a ciągle noszę w swym sercu to miejsce, Siostry Zgromadzenia Matki Bożej Miłosierdzia, osoby tam się modlące. Ciągle pamiętam też, pamiętające o mnie Siostry Służki, które znam od pięćdziesięciu lat, a w tej chwili szczególnie siostry z ulicy Granicznej w Płocku.
Mam świadomość, że życie moje dobiega kresu. Tym większa jest moja wdzięczność za wszelkie dobro doświadczone od innych. Pamiętam również o tych, których zraniłem. Nie chciałem.
Wiele było cierpienia w moim życiu: krótkowzroczność, powtarzające się zapalenia oczu, przebytych dziesięć operacji, kilkadziesiąt pobytów na oddziale okulistycznym w Płocku i Ciechanowie. Ale za wszystko dziękuję Bogu, który wziął mnie chyba za słowo… Na obrazku prymicyjnym umieściłem zawołanie: „Bogu – serce, ludziom – uśmiech, sobie – krzyż. Czy zdałem egzamin? – Bóg to wie.
Na koniec chciałbym zwrócić uwagę na jedną rzecz, jeśli to można w ogóle tak nazwać. Od roku świat, a w tym Polska, przeżywa okres pandemii. Covid-19 (koronawirus) zbiera żniwo. W naszej Ojczyźnie mają miejsca makabryczne wydarzenia: czarne marsze kobiet, parady równości, a ostatnio strajki proaborcyjne. Do tego profanacje świętych znaków naszej wiary i świętości.
Co się dzieje? Otóż, w „Dzienniczku” św. Siostry Faustyny czytamy przedziwny zapis. Ma on miejsce już w ostatnim okresie życia świętej: „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje” (Dz. 1732). No cóż, myślę, że Zły robi wszystko, żeby Polska tej wierności Bogu nie dochowała.
A jaka ma być odpowiedź? Jaka powinna być odpowiedź na te ryki szatana? Można ją także znaleźć w „Dzienniczku”: „Ojczyzno moja kochana, Polsko, o gdybyś wiedziała, ile ofiar i modłów za ciebie do Boga zanoszę. Ale uważaj i oddawaj chwałę Bogu, Bóg cię wywyższa i wyszczególnia, ale umiej być wdzięczna” (Dz. 1038). Podobnych zapisów w „Dzienniczku” jest więcej…
I już na koniec jeszcze jeden zapis, szczególnie bliski memu sercu: „O, jak droga Mi jest dusza twoja. Zapisałem cię na rękach swoich. I wyryłaś się głęboką raną w sercu Moim” (Dz. 1485). Ufam, że ja też jestem wypisany na Jego Boskich dłoniach.
Nie na próżno pod wizerunkiem Jezusa Miłosiernego czytamy słowa: „Jezu, ufam Tobie”. Gdy Piotr zaczął tonąć, co mu powiedział Jezus? – „Czemu zwątpiłeś, małej wiary? (Mt 14,31). Nie tracę ufności w Bożą moc. Bóg ma naprawdę więcej, niż rozdał.
Płock, 5 lutego 2021 r.
Przemyślenia
Co się dzieje? Otóż, w „Dzienniczku” św. Siostry Faustyny czytamy przedziwny zapis. Ma on miejsce już w ostatnim okresie życia świętej: „Polskę szczególnie umiłowałem, a jeżeli posłuszna będzie woli Mojej, wywyższę ją w potędze i świętości. Z niej wyjdzie iskra, która przygotuje świat na ostateczne przyjście Moje” (Dz. 1732) No cóż, myślę, że Zły robi wszystko, żeby Polska tej wierności Bogu nie dochowała.
A jaka ma być odpowiedź? Jaka powinna być odpowiedź na te ryki szatana? Można ją także znaleźć w „Dzienniczku”: „Ojczyzno moja kochana, Polsko, o gdybyś wiedziała, ile ofiar i modłów za ciebie do Boga zanoszę. Ale uważaj i oddawaj chwałę Bogu, Bóg cię wywyższa i wyszczególnia, ale umiej być wdzięczna” (Dz. 1038). Podobnych zapisów w „Dzienniczku” jest więcej…
I już na koniec jeszcze jeden zapis, szczególnie bliski memu sercu: „O, jak droga Mi jest dusza twoja. Zapisałem cię na rękach swoich. I wyryłaś się głęboką raną w sercu Moim” (Dz. 1485). Ufam, że ja też jestem wypisany na Jego Boskich dłoniach.
Leszek Skierski: Jest sierpień 1993 roku. Po dwunastoletnim proboszczowaniu bp Zygmunt Kamiński kieruje Księdza do Płocka, do kaplicy Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia, przekazując misję szerzenia i głoszenia orędzia Bożego Miłosierdzia. To był więcej niż symboliczny czas w posłudze kapłańskiej, bo zbiegł się z 50. rocznicą Księdza urodzin…
Ks. Mieczysław Ochtyra: Rzeczywiście, tak było. Do pracy, jako kapelan Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Płocku, do kaplicy przy ul. Stary Rynek, przybyłem 23 sierpnia 1993 roku. Wtedy nie przywiązywałem do tego aż takiej wagi, ale ma Pan rację, w 1993 roku obchodziłem jubileusz 50-lecia urodzin. Dokładnie 21 sierpnia.
Leszek Skierski: Po ukończeniu studiów filozoficzno-teologicznych 18 czerwca 1961 roku otrzymał Ksiądz Rektor z rąk jego ekscelencji ks. bp. Bogdana Sikorskiego święcenia kapłańskie… Oczywiście, w dużym uproszczeniu, wymieniając: cztery wikariaty, jedno probostwo i Płock – czas szczególny w posłudze duszpasterskiej.
Ks. Mieczysław Ochtyra: Przed przyjściem do Płocka byłem proboszczem w niewielkiej półtoratysięcznej parafii w Ciemniewku k. Ciechanowa, do której przyszedłem w 1981 roku, w okresie stanu wojennego. Pracowałem tam dwanaście lat. To był piękny czas mojego kapłaństwa.
Leszek Skierski: Nie żal było odchodzić?
Ks. Mieczysław Ochtyra: Po kilkunastu latach kapłaństwa proboszczowanie, administrowanie parafią, jest rzeczą naturalną, wręcz byśmy powiedzieli oczywistą. Ale ja nigdy nie miałem takich aspiracji. Powiem paradoksalnie – zawsze wolałem być wikariuszem. Może ze względów zdrowotnych, bo mam kłopoty ze wzrokiem. Poza tym, nie prowadzę samochodu i jestem nawet analogowy. Bo wciąż posługuję się piórem, co w pracy proboszcza, administratora parafii, jest rzeczą nie bez znaczenia. Widziałem się bardziej w codziennym duszpasterstwie, w pracy z ludźmi, niż pokonywaniu barier cywilizacyjnych, związanych z pędem czasu i technologii.
Leszek Skierski: Wymienił Ksiądz Rektor wszystkie atuty kapłaństwa, które nie powinny być uzależnione od cywilizacji – od tego wszystkiego co rozprasza, co wpędza w rytm nie do okiełznania. A może tak musiało być? Może te ułomności cywilizacyjne, paradoksalnie były dla Księdza darem?
Ks. Mieczysław Ochtyra: Odpowiem językiem księdza Ruotolo Dolindo – może i moje kapłaństwo było trochę okaleczone – nie w sensie teologicznym czy sakramentalnym, tylko w sensie ograniczonych możliwości życiowych. Ale z całą pewnością było darem, największym, jaki mogłem sobie wymarzyć. Poznając coraz bardziej tajemnicę Bożego Miłosierdzia, mówiłem – Jezu, ufam Tobie – i On mnie prowadził. Któż, jak nie sam Pan Bóg wie najlepiej, jakie są nasze możliwości, kiedy w pełni realizujemy swoje powołanie. Zresztą, jakie to ma znaczenie czy podążam do wiernych własnym samochodem, czy autobusem?
Leszek Skierski: Pasażer ma więcej czasu na przemyślenia w drodze. Nie było dane Księdzu prowadzić auto, ale przez to podwójnie został obdarowany czasem…
Ks. Mieczysław Ochtyra: W pewnym sensie ma Pan rację.
Leszek Skierski: Wróćmy do początku, kiedy Ksiądz dowiaduje się, że ma zostać kapelanem w kaplicy Bożego Miłosierdzia w Płocku. Niedługo po tym, jak siostry adaptują zrujnowany przez miniony system dom zakonny, a Płock odwiedza Ojciec Święty Jan Paweł II.
Ks. Mieczysław Ochtyra: Już w 1992 roku spodziewałem się pewnych zmian. Wizyta Ojca Świętego Jana Pawła II w Płocku w czerwcu 1991 roku „zmieniła oblicze Ziemi Płockiej”. To, że papież odwiedzi Płock, wiedzieliśmy już w połowie 1990 roku, od ks. bp. Zygmunta Kamińskiego. Czułem, że nadchodzi czas zmian, że mogę być powołany do służby Panu na innym polu. Nie sądziłem jednak, że przyjdę do Płocka, do kaplicy Bożego Miłosierdzia. „Dzienniczek” siostry Faustyny znalem wcześniej, czytając krytyczne wydania z lat 70. i 80. Jak większość kapłanów dopiero poznawałem duchowość siostry Faustyny. Byliśmy świadkami szeregu wydarzeń w Kościele, które oświetlały nam drogę Bożego Miłosierdzia.
Leszek Skierski: Podobnie i wierni, którzy z ufnością reagowali na „zwiastun nadziei Bożego Miłosierdzia” dla świata.
Ks. Mieczysław Ochtyra: Pamiętajmy, że to był ważny czas dla wszystkich. Oto najważniejszy pielgrzym odwiedza miasto pierwszego objawienia Jezusa Miłosiernego, określając je „świetlistym szlakiem Siostry Faustyny”. Pobłogosławił wtedy obraz Pana Jezusa Miłosiernego, namalowany przez Elżbietę Hoffmann-Plewę z Torunia. A w październiku ks. bp Roman Marcinkowski uczestniczy w uroczystej Mszy św. i święci figurę Jezusa Miłosiernego, która stanęła w miejscu oficyny, na placu objawień. Rok przed moim przybyciem, 7 czerwcu 1992 roku, w rocznicę pielgrzymki Ojca Świętego, rozpoczyna się peregrynacja obrazu po Diecezji Płockiej, która potrwa do 30 kwietnia 2000 r. Tego dnia obraz został umieszczony na stałe w kaplicy sióstr, a Ojciec Święty Jan Paweł II kanonizuje błogosławioną Siostrę Faustynę Kowalską i ogłasza Święto Miłosierdzia.
Na mocy dekretu erygującego z 30 kwietnia 2000 roku, pasterz Diecezji Płockiej ks. bp Stanisław Wielgus, ustanawia kaplicę w Płocku Diecezjalnym Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, mianując mnie jego rektorem.
Leszek Skierski: Spełnia się pragnienie Jezusa, „…aby było Miłosierdzia Święto”. Ale wróćmy jeszcze do 1993 roku. Od kogo Ksiądz Rektor dowiedział się, że ma zostać kapelanem Sióstr Miłosierdzia na Starym Rynku w Płocku i duszpasterzem Bożego Miłosierdzia?
Ks. Mieczysław Ochtyra: Od księdza biskupa Romana Marcinkowskiego, który wspomniał mi, że siostry wróciły do Płocka, że remontują kaplicę i że byłaby taka szansa, żebym przyszedł do Płocka. Rozmawiałem na ten temat z pasterzem naszej diecezji ks. biskupem Zygmuntem Kamińskim, który wyraził absolutną radość i zgodę. Ksiądz biskup był od lat propagatorem kultu Bożego Miłosierdzia. Na swoim obrazku prymicyjnym miał wypisane zawołanie Jezu, ufam Tobie.
Leszek Skierski: Podobno wcześniej biskup ordynariusz proponował Księdzu probostwo w parafii w Imielnicy.
Ks. Mieczysław Ochtyra: Tak. Ale z przyczyn zdrowotnych, o których już wspominałem, a które uniemożliwiłyby mi dobre sprawowanie tej posługi, musiałem odmówić. Nigdy nie miałem ambicji, żeby być miejskim proboszczem.
Leszek Skierski: A jak Ksiądz przyjął zgodę księdza biskupa, na objęcie funkcji kapelana i duszpasterza w kaplicy Bożego Miłosierdzia?
Ks. Mieczysław Ochtyra: Entuzjastycznie, z wielką radością. Wiem, że takimi propagatorami mojego przyjścia do kaplicy, oprócz oczywiście ks. biskupa Zygmunta Kamińskiego, był również ks. biskup Roman Marcinkowski i ks. Marek Smogorzewski – obecny proboszcz w Rypinie, który wcześniej – znając moje zamiłowanie do literatury – zaproponował mi prowadzenie płockiej edycji Tygodnika Katolickiego „Niedziela”.
Leszek Skierski: Rozumiem, że ze względu zdrowotnych musiał Ksiądz odmówić?
Ks. Mieczysław Ochtyra: Tak, ale z szansy tej skorzystał ks. Adam Łach. Ja natomiast znalazłem się w samym Sercu Miłosierdzia.
Leszek Skierski: Jakie były księdza pierwsze wrażenia, po przekroczeniu progu domu zakonnego?
Ks. Mieczysław Ochtyra: Kaplica była w trakcie powstawania, ale funkcjonowała już od roku. Msze święte odprawiali w niej księża z Kurii Diecezjalnej. Zanim przyszedłem, biskup Kamiński powiedział mi, że przychodzę po to, żeby szerzyć kult Bożego Miłosierdzia. Dodał, że dużo o mnie słyszał, że jestem oczytanym człowiekiem, dobrze operuję słowem. Zapytał, czy mógłbym zacząć coś pisać, żeby to miejsce nagłośnić? Wielokrotnie powtarzał, że „trzeba podjąć trud głoszenia prawdy o Bożym Miłosierdziu, które tak bardzo jest potrzebne światu”.
Leszek Skierski: To misja obliczona na długie pokolenia. Czy będąc w „kolebce Miłosierdzia Bożego”, miał Ksiądz Rektor świadomość, że stoi u progu nowej drogi misyjnej?
Ks. Mieczysław Ochtyra: Kult Miłosierdzia Bożego już kwitł w Polsce od wielu lat. Zwłaszcza w Krakowie-Łagiewnikach, poza granicami w Wilnie. Ja miałem rozpropagować Płock – miejsce pierwszego objawienia. A wśród wiernych Diecezji Płockiej i w Polsce Północnej kult Bożego Miłosierdzia. Faktycznie, stanąłem, jak Pan zauważył, w „kolebce Bożego Miłosierdzia”. Podczas jednej z homilii miejsce pierwszego objawienia nazwałem „Betlejem Orędzia Bożego Miłosierdzia”. Nawiązując do słów św. Jana Pawła II – „tu się wszystko zaczęło”. Owszem, siostra Faustyna przechodziła w Krakowie formację zakonną, była w kilku domach; ale to w Płocku doznała pierwszego objawienia, 22 lutego 1931 roku. Dobrze, że dziś o tym rozmawiamy, bowiem niebawem wejdziemy w rok jubileuszowy, rok wielkorocznicowy.
Leszek Skierski: Przygotowania do obchodów 90. rocznicy pierwszego objawienia Jezusa Miłosiernego w Płocku, które obchodzić będziemy w lutym 2021 roku, już się rozpoczęły. Ale pamiętać musimy również, że w tym roku obchodzimy 90. rocznicę przybycia siostry Faustyny do Płocka.
Ks. Mieczysław Ochtyra: Stąd tyle inicjatyw podejmowanych przez siostry, które przypominać nam będą to ważne dla świata wydarzenie. Niczego tak bardzo nie potrzeba dziś światu, jak Bożego Miłosierdzia.
Leszek Skierski: Trudne lata 90. ubiegłego stulecia, ogromny wysiłek budowy nowego sanktuarium, to ten „świetlisty szlak Siostry Faustyny”, o którym wspomniał papież Jan Paweł II?
Ks. Mieczysław Ochtyra: Tak. Kiedy przyszedłem do Płocka, warunki były siermiężne. Musimy pamiętać, że Dom zakonny i Zakład Anioła Stróża prowadzony przez siostry od 1899 roku, został przez władze komunistyczne w 1950 roku upaństwowiony. Siostry musiały przenieść się do Białej niedaleko Płocka. Miały na to 30 minut. Nie mogły zabrać ze sobą niczego, nawet rzeczy osobistych. Powrót Zgromadzenia do Płocka nastąpił dopiero po 40 latach. Po odzyskaniu nieruchomości w 1990 roku budynki były zrujnowane. Większość nie nadawała się do zamieszkania. Oficyny, gdzie mieszkały siostry, a wśród nich siostra Faustyna, już nie było.
Leszek Skierski: Siostry od razu przystąpiły do pracy. 30 września 1990 roku nastąpiło poświęcenie kaplicy i powrót do działalności apostolskiej Zgromadzenia.
Ks. Mieczysław Ochtyra: Kaplicę poświęcił proboszcz Fary ks. Ryszard Dybiński. Budynek był zrujnowany, ale oprócz prac remontowych, które siostry rozpoczęły praktycznie od pierwszych chwil; zaczęły prowadzić działalność apostolską, otwierając nowy rozdział w historii Bożego Miłosierdzia. Na początku przychodziła garstka wiernych. Z czasem przychodziło ich coraz więcej. Niedługo po moim przyjściu na ścianie pojawiła się tablica z informacją o Mszach św. i mojej osobie, jako kapelanie. Od 22 października 1990 roku odbywają się tam comiesięczne Msze św. ku czci Bożego Miłosierdzia.
Leszek Skierski: Pod koniec lat 90. mieliśmy okazję wielokrotnie spotykać się na antenie Katolickiego Radia Płock. Pamiętam, że z chęcią podejmował Ksiądz wysiłek medialny jako kapelan, ale i popularyzator orędzia Bożego Miłosierdzia.
Ks. Mieczysław Ochtyra: Okazji do spotkań w radiu mieliśmy wiele. To było radio, które żywo pamiętało jeszcze dzień swojej inauguracji. Posługując się myślą papieża – radio, które też znalazło się na „świetlistym szlaku Siostry Faustyny”. 8 grudnia 1996 roku, w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, ks. bp Zygmunt Kamiński odprawił Mszę św., rozpoczynając w kaplicy całodzienną Adorację Najświętszego Sakramentu. Katolickie Radio Płock nadawało i wciąż nadaje o godzinie 15.00, codzienną transmisję Koronki do Bożego Miłosierdzia.
Leszek Skierski: Ksiądz Rektor rozpoczyna w tym czasie diecezjalne rekolekcje w parafiach, ku czci Bożego Miłosierdzia…
Ks. Mieczysław Ochtyra:Ksiądz biskup Zygmunt Kamiński uważał, że moją rolą jest nie tylko być w kaplicy, ale i być w diecezji. Bardzo mu zależało na szerzeniu kultu Bożego Miłosierdzia. Nie ustawałem w czytaniu „Dzienniczka” siostry Faustyny i różnych opracowań krytycznych, które pozwoliły mi zgłębiać teologię Bożego Miłosierdzia. Rozpocząłem swoją pracę misyjno-rekolekcyjną z wiarą, że znajduję się „na szlaku Siostry Faustyny”. W sumie przeprowadziłem ponad dwieście rekolekcji w naszej diecezji, ale i poza krajem, w: Londynie, Manchesterze, Leeds, Bradford…
Leszek Skierski: Jest ksiądz autorem rozważań o Bożym Miłosierdziu. Proszę o kilka słów na ten temat.
Ks. Mieczysław Ochtyra: To były rozważania o Bożym Miłosierdziu na miesiąc maj. Przez pięć lat pisałem również rozważania dla pielgrzymów podążających do Częstochowy na Jasną Górę. Pierwsza ich wersja nie spotkała się z akceptacją, co bardzo przeżyłem. Drugą wersję – poprawioną, oceniał już ks. prof. Ireneusz Mroczkowski. Zaakceptował ich treść bez najmniejszych uwag. Wszystkie moje rozważania są dostępne w parafiach.
Leszek Skierski: Chciałby ksiądz do nich wrócić?
Ks. Mieczysław Ochtyra: Dziś na pewno napisałbym je inaczej. Byłyby bardziej osobiste.
Leszek Skierski: Cóż zatem stoi na przeszkodzie?
Ks. Mieczysław Ochtyra: Bóg to wie… Może przyjdzie na to czas. Wiem, jak kiedyś wyglądały moje rekolekcje. I wiem, jak je dziś prowadzę. Widzę wielką przepaść… To nie znaczy, że kiedyś je źle prowadziłem. Czasy się zmieniły, oczekiwania wiernych także. Rekolekcjoniści wciąż muszą modyfikować przekaz w kierunku odbioru. Owszem, ludzie kiedyś słuchali, bo odczuwali głód wiary. Dziś wiarę w Boże Miłosierdzie trzeba rozbudzać. Trzeba mówić do wiernych tak, by uwierzyli. Przekonałem się osobiście, że słuchacze – wierni, bezbłędnie odczytują to, czy głoszący wierzy w to, co mówi, i co głosi. Prawdą jest, że dzisiaj nie tyle trzeba nauczycieli, co świadków. Chyba, że ci nauczyciele są też świadkami – świadkami Miłosierdzia nade wszystko.
Leszek Skierski: Mogę zapytać o księdza osobiste relacje z Panem Bogiem?
Ks. Mieczysław Ochtyra: Staram się nieustannie Panu Bogu dziękować. Bo doświadczam Jego niesamowitej dobroci i łaskawości. On przychodzi naprawdę. To nie są sytuacje przypadkowe. Tak jak nie jest przypadkiem to, że teraz rozmawiamy. Są takie piękne zapisy w „Dzienniczku” siostry Faustyny. Niech one będą odpowiedzią na to pytanie: „Córko Moja, kiedy byłem przed Herodem, wypraszałem ci łaskę, abyś się umiała wznieść ponad wzgardę ludzką i wiernie szła śladami Moimi. Milcz, kiedy prawdy twojej uznać nie chcą, bo wtenczas wymowniej mówisz…” (Dz. 1164), czy: „Kiedy przyjęłam Komunię św. powiedziałam Mu: Jezu tyle razy myślałam dziś w nocy o Tobie, a Jezus mi odpowiedział: i Ja myślałem o tobie nim cię powołałem do bytu. Jezu, w jaki sposób myślałeś o mnie? – W sposób przypuszczenia cię do wiekuistego szczęścia Mojego. Po tych słowach duszę moją zalała miłość Boża, nie mogłam wyjść z podziwu, jak nas Bóg miłuje” (Dz. 1292)
Leszek Skierski: Dziękuję księdzu za rozmowę.
Ks. Mieczysław Ochtyra
Ukończył Wyższe Seminarium Duchowne w Płocku. Święcenia kapłańskie otrzymał z rąk ks. bp. Bogdana Sikorskiego 18 czerwca 1967 r. Pracował jako wikariusz w: Sannikach, Kroczewie, Dłutowie, Baboszewie. W latach 1981-1993 był proboszczem parafii w Ciemniewku k. Ciechanowa. W sierpniu 1993 r. bp Zygmunt Kamiński powierzył mu kapelanię w kaplicy Bożego Miłosierdzia u Sióstr Matki Bożej Miłosierdzia w Płocku. Po przybyciu do Sanktuarium rozpoczął również pracę misyjno-rekolekcyjną. W sumie przeprowadził ponad dwieście rekolekcji ku czci Bożego Miłosierdzia, głównie w diecezji płockiej, ale i poza granicami kraju, w: Londynie, Manchesterze, Leeds, Bradford… Na mocy dekretu erygującego z 30 kwietnia 2000 roku ks. bp Stanisław Wielgus ustanowił kaplicę w Płocku Diecezjalnym Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, powołując ks. Mieczysława Ochtyrę na jego pierwszego rektora. Posługę tę pełnił do 1 września 2011 r. Po przejściu na emeryturę kontynuuje misję głoszenia światu orędzia Bożego Miłosierdzia.